piątek, 27 grudnia 2013

Trochę radości, czyli bliźniaki: Toyota GT 86 i Subaru BRZ



Tak się składa, że motoryzacja jest coraz bardziej nudna. Wprawdzie producenci szpikują nasze samochody milionami elektronicznych zabawek, ale… Mój laptop też ma mapy i odtwarza pliki multimedialne, jednak nie budzi moich emocji na poziomie większym niż powiedzmy… kalendarz książkowy.
Mogę z nim wprawdzie spędzić sporo czasu bez poczucia nudy, jednak jest to tylko narzędzie. I tak właśnie jest z elektroniką w samochodach. Jest tego trochę, ale zabawa nią jest tak samo fajna w czasie jazdy jak i na podjeździe. Tu jest szkopuł. Samochód powinien budzić emocje. Jakieś. Może mieć wielki silnik i brak zawieszenia (jak wozy amerykańskie) i sugerować chęć zabicia swojego właściciela na pierwszym zakręcie. Może być po prostu piękny jak powiedzmy Alfa. Nieważne co, ale coś powinien mieć. Ja przynajmniej tak uważam.
Akurat…, powie ktoś, samochód powinien być przede wszystkim funkcjonalny, niezawodny, pojemny itp. To nabywca małego sedana z największym możliwym bagażnikiem, ale oni nie czytają takich artykułów, bo są zajęci zapakowaniem do swego auta kosiarki do trawy.
Jednak Wy (czytelnicy) wiecie o czym mówię. Chcielibyśmy wszyscy, by samochody dawały frajdę. Jako, że jednak musimy np. zawieźć dziecko do przedszkola muszą one zapewniać jakieś minimum socjalne.
Każda niemal firma ma w ofercie gorącego „hacza”. Problem polega na tym, że są to przeważnie samochody z napędem na przód. Owszem dają frajdę, ale to nie to, nie do końca… Wersje z napędem na obie osie? To już dużo lepiej. To coś, co znajduje się pomiędzy moimi uszami twierdzi jednak, że zabawa jest równoznaczna z tym, że napędzane są koła znajdujące się za plecami kierowcy.
                I tu muszę złożyć głęboki ukłon Toyocie i Subaru. Bliźniaki, które wypuścili na rynek są spełnieniem moich marzeń o tym by dojazd do pracy był radością. Chociaż nie… To nie jest spełnienie moich marzeń, tylko siedmiolatka mieszkającego we mnie.

Samochody nie są jakoś szczególnie mocne ani diabelnie szybkie. Tu filozofia jest inna. Napęd na tył w połączeniu z niezbyt szerokimi oponami daje taki efekt, że każde rondo można przejść bokiem przy prędkości dozwolonej w terenie zabudowanym. I bardzo dobrze, bo jednak większość nabywców tych samochodów nie będzie mistrzami driftu. Jadąc bokiem z prędkością stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę prawdopodobnie przejechałbym na tak zwaną drugą stronę, a tu najwyżej pognę felgę o krawężnik.
Zakochałem się w tych samochodach miłością tak czystą, jaką kochać może tylko siedmiolatek. Nie dość, że pragnę ich całym sercem, to jeszcze uważam, że cena około stu dwudziestu tysięcy nie jest ceną wygórowaną.
Ponadto chylę czoła przed Toyotą i Subaru (i biję się w piersi), bo patrząc na ich produkty z ostatnich lat nie sądziłem, że mogą wypuścić coś tak pasjonującego. To miłe zaskoczenie. Zadziwiajcie mnie nadal!
Aha! I jeszcze jedno! Na stronach subaru są zdjęcia tego modelu. Jeśli natomiast wejdziecie na stronę Toyoty, wybierzecie GT 86 i klikniecie „Zdjęcia”, to zobaczycie coś naprawdę ładnego. Samochód jest wmontowany w piękną grafikę przypominającą szkice do scenariusza filmu o szybkich samochodach. Wykorzystałem powyżej jedną z tych grafik, ale polecam obejrzenie wszystkich na: http://www.toyota.pl/cars/new_cars/gt86/index.tmex
I chociaż kilka linijek wcześniej chciałem napisać, że nie wiedziałbym, który samochód wybrać, to po obejrzeniu wspomnianych rysunków biorę GT, bo jak wspomniałem wcześniej ważne jest „to coś”, a sposób prezentacji składa się na ten radosny wizerunek.
Panie Toyota…. – dzięki!

Radek Małecki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz