Tak się składa, że motoryzacja jest coraz bardziej nudna.
Wprawdzie producenci szpikują nasze samochody milionami elektronicznych
zabawek, ale… Mój laptop też ma mapy i odtwarza pliki multimedialne, jednak nie
budzi moich emocji na poziomie większym niż powiedzmy… kalendarz książkowy.
Mogę z nim wprawdzie spędzić sporo czasu bez poczucia nudy,
jednak jest to tylko narzędzie. I tak właśnie jest z elektroniką w samochodach.
Jest tego trochę, ale zabawa nią jest tak samo fajna w czasie jazdy jak i na
podjeździe. Tu jest szkopuł. Samochód powinien budzić emocje. Jakieś. Może mieć
wielki silnik i brak zawieszenia (jak wozy amerykańskie) i sugerować chęć
zabicia swojego właściciela na pierwszym zakręcie. Może być po prostu piękny
jak powiedzmy Alfa. Nieważne co, ale coś powinien mieć. Ja przynajmniej tak
uważam.
Akurat…, powie ktoś, samochód powinien być przede wszystkim
funkcjonalny, niezawodny, pojemny itp. To nabywca małego sedana z największym
możliwym bagażnikiem, ale oni nie czytają takich artykułów, bo są zajęci
zapakowaniem do swego auta kosiarki do trawy.
Jednak Wy (czytelnicy) wiecie o czym mówię. Chcielibyśmy
wszyscy, by samochody dawały frajdę. Jako, że jednak musimy np. zawieźć dziecko
do przedszkola muszą one zapewniać jakieś minimum socjalne.
Każda niemal firma ma w ofercie
gorącego „hacza”. Problem polega na tym, że są to przeważnie samochody z
napędem na przód. Owszem dają frajdę, ale to nie to, nie do końca… Wersje z
napędem na obie osie? To już dużo lepiej. To coś, co znajduje się pomiędzy
moimi uszami twierdzi jednak, że zabawa jest równoznaczna z tym, że napędzane
są koła znajdujące się za plecami kierowcy.
I tu
muszę złożyć głęboki ukłon Toyocie i Subaru. Bliźniaki, które wypuścili na
rynek są spełnieniem moich marzeń o tym by dojazd do pracy był radością.
Chociaż nie… To nie jest spełnienie moich marzeń, tylko siedmiolatka
mieszkającego we mnie.
Samochody nie są jakoś szczególnie mocne ani diabelnie
szybkie. Tu filozofia jest inna. Napęd na tył w połączeniu z niezbyt szerokimi
oponami daje taki efekt, że każde rondo można przejść bokiem przy prędkości
dozwolonej w terenie zabudowanym. I bardzo dobrze, bo jednak większość nabywców
tych samochodów nie będzie mistrzami driftu. Jadąc bokiem z prędkością stu
pięćdziesięciu kilometrów na godzinę prawdopodobnie przejechałbym na tak zwaną
drugą stronę, a tu najwyżej pognę felgę o krawężnik.
Zakochałem się w tych samochodach miłością tak czystą, jaką
kochać może tylko siedmiolatek. Nie dość, że pragnę ich całym sercem, to
jeszcze uważam, że cena około stu dwudziestu tysięcy nie jest ceną wygórowaną.
Ponadto chylę czoła przed Toyotą i Subaru (i biję się w
piersi), bo patrząc na ich produkty z ostatnich lat nie sądziłem, że mogą
wypuścić coś tak pasjonującego. To miłe zaskoczenie. Zadziwiajcie mnie nadal!
Aha! I jeszcze jedno! Na stronach subaru są zdjęcia tego
modelu. Jeśli natomiast wejdziecie na stronę Toyoty, wybierzecie GT 86 i
klikniecie „Zdjęcia”, to zobaczycie coś naprawdę ładnego. Samochód jest
wmontowany w piękną grafikę przypominającą szkice do scenariusza filmu o
szybkich samochodach. Wykorzystałem powyżej jedną z tych grafik, ale polecam
obejrzenie wszystkich na: http://www.toyota.pl/cars/new_cars/gt86/index.tmex
I chociaż kilka linijek wcześniej chciałem napisać, że nie
wiedziałbym, który samochód wybrać, to po obejrzeniu wspomnianych rysunków
biorę GT, bo jak wspomniałem wcześniej ważne jest „to coś”, a sposób
prezentacji składa się na ten radosny wizerunek.
Panie Toyota…. – dzięki!
Radek Małecki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz