Pękł wahacz. Rzecz podobno rzadka – nie wiem, nie znam statystyk. Przy okazji uszkodziło się jeszcze kilka elementów, więc koszt naprawy wyniósł około 2500 złotych.
W tym czasie
moja żona była w ostatnich miesiącach ciąży. Mając na uwadze bezpieczeństwo
mojej (jeszcze wówczas nienarodzonej) córki sprawdziłem ceny nowych samochodów
i jakiś miesiąc później wyjechałem z salonu autkiem, które nie dość, że bardzo
mi się podobało, to miało również jakiś milion poduszek, pięć gwiazdek w
testach zderzeniowych itp. Jestem jego szczęśliwym użytkownikiem do dziś.
Chyba
każdy zgodzi się ze mną, że w przypadku samochodu, którym wozimy dzieci
bezpieczeństwo jest najważniejsze.
Istnieją jednak samochody, którymi
wcale nie zamierzamy podrzucić potomka do przedszkola. Kupujemy je po to, by
jeździć szybko, dla przyjemności, z pewnym dreszczykiem emocji i licząc na
zastrzyk adrenaliny.
Przepisy bezpieczeństwa jednak są takie,
że nawet producenci samochodów sportowych muszą w nich montować wszystko, co do
tej pory wynaleziono w tym temacie, przez co supersamochody stają się opasłe. W
wielu przypadkach ma to sens. Wynika to głównie z tego, że w dzisiejszych
czasach samochód sportowy nie służy przeważnie do tego, by jego szczęśliwy
właściciel mógł na zawołanie spojrzeć śmierci w oczy. Jest on raczej symbolem
statusu społecznego i wspaniale sprawdza się do przejażdżki nadmorskim
bulwarem, lub jako śliczna (nie przeczę) ozdoba parkingu modnej knajpki.
Co jednak mam zrobić jeśli bliskie
są mi postaci dawnych mistrzów F1? Czym mam jeździć, jeśli jednak chcę czuć, że
coś mi grozi? Co w sytuacji, gdy chciałbym wracać po takiej przejażdżce z
zimnym potem na plecach? Może to głupie, ale wcale nie kręci mnie szybka bryka,
która mówi: „Będzie dobrze stary”. Wolałbym mieć coś, co będzie syczeć: „Zrób o
jeden krok za daleko, a zabiję cię natychmiast!”. Najprostszym rozwiązaniem byłoby kupić
samochód stary, z czasów, gdy samochody były samochodami. Co jednak, gdyby było
mnie stać na samochód nowy, czy nie ma już nic na tym świecie, co mogłoby
przerażać potencjalnego użytkownika? Otóż jest! Jest to jeden z moich
samochodów marzeń. Ma silnik z przodu, napęd na tył i dwa fotele tuż przed tylną
osią. I tak naprawdę, to już prawie wszystko, co ma.
Nazywa się
Catherham Seven i jest sprzedawany jako kit-car, dzięki czemu może nie spełniać
wielu norm.
Myślę, że
gdyby był człowiekiem, widywaliśmy go zawsze z papierosem, nosiłby koszulkę ze
znaczkiem anarchii i pił piwo w miejscach publicznych chociażby dlatego, że nie
wolno! A wszystko to w czasach, gdy większość samochodów sportowych przypomina
poukładanych menedżerów średniego szczebla. No sami powiedzcie, z kim
wolelibyście spotkać się w sobotni wieczór?
Póki co jednak nie mogę go sobie
kupić, nad czym boleję. Pozostanę więc przy moim zwykłym samochodzie (który
jednak ma rajdowych kuzynów), ciesząc się tym, że zapewniłem mojej córce (w
osiągalnych dla mnie granicach cenowych)
maksimum bezpieczeństwa.
P.S. Jeśli
ktoś z Catherhama przeczyta kiedyś ten wpis, to proszę: podrzućcie mi jednego z
Waszych łobuzów na testy. Będę dozgonnie wdzięczny!
Radek Małecki
Radek Małecki
Dzisiaj jest tak, że sportowy samochód to ten, który ma 4litrową V8-kę, 350KM, telewizor w miejscu gdzie niegdyś była popielniczka i komputerowym systemem, dzięki któremu nigdy nie przekroczysz podwójnej ciągłej. To fajne, ale sztuczne i nudne. Samochodem sportowym jeździ biznesmen, który poza garniturem i białą koszulą niczego więcej nie nosi i który nigdy nie jechał więcej niż 19 km/h.
OdpowiedzUsuńCatherham to coś więcej niż samochód sportowy. Nim nie jeżdżą pantoflarze. To autko dla ludzi, którzy mają coś w spodniach i nie boją się szybkiej jazdy. Zdają sobie sporawę, że spotkanie z drzewem zakończy się smiercią i mimo to potrafią bawić się jeżdząc tym samochodem, a pokonując zakręt z gazem w podłodze mają powód do odwiedzenia łazienki. To włanie Catherham jest prawdziwym samochodem sportowym. Mimio że Catherham nie jest moim wymarzonym wozem, cieszyłbym się mając go w garażu. Od samochodu sportowego oczekuję przygody na granicy życia i śmierci, a to Catherham Seven jest wstanie mi zagwarantować.
Tak to już jest w tych czasach, że samochód sportowy ma ze sportem tyle wspólnego co szpilki mojej żony. W sumie nie mam nic przeciwko temu, by biznesmeni jeździli takimi wozami, bo w końcu to spełnienie ich marzeń. I bardzo dobrze, bo dzięki nim widujemy ładne furki na drogach. Chciałbym tylko, by było więcej samochodów dla ludzi, którzy chcieliby czasem ze strachu narobić w spodnie. A że paru pasjonatów niewątpliwie zginie? No cóż... Jesteśmy dorośli i dokonujemy wyborów :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam