czwartek, 7 kwietnia 2011

Trzy samochody

Miałem okazję przejechać się w krótkim czasie trzema samochodami i pozwolę je sobie tu porównać. Wspólnym mianownikiem niech będzie „radość z jazdy”. Dlatego taki mianownik, ponieważ firma produkująca dwa pierwsze ma takie hasło reklamowe, a trzeci z samochodów... Do trzeciego dojdziemy.
            Pierwszy. BMW X3 z silnikiem wysokoprężnym. No i to w zasadzie starczyłoby do opisu tego samochodu. Radości żadnej większej w nim nie odnalazłem. Wszystko zrobione wzorcowo, na swoim miejscu. Dynamika zadowalająca i tyle. Samochód trochę nijaki, trochę nudny i o zupełnie (jak dla mnie) nie pasującej wielkości. Ani duży, ani mały. W sumie chyba raczej dla pań... Już fajniejsza byłaby zwykła „trójka” kombi. Oferowałaby to samo, a nic by nie udawała. Tym zakończę temat X3 i płynnie przechodzę do X5. Ale nie było to zwykłe X5. Ten miał benzynkę 4,7 litra. V8 – oczywiście. Duże wrażenie robi to, jak coś wielkości domu z ogrodem przyspiesza. Jeszcze większe robi, gdy hamuje. Wyposażenie było w nim pełne, łącznie z kamerą cofania i wszelkimi czujnikami. Z tym pakietem rzeczywiście można kręcić na parkingu, jak samochodem znacznie mniejszym. Poza tym, przyznaję, mam słabość do silników V8. To brzmienie.... Samochód naprawdę fajny, ale.... Ta wersja, z tym wyposażeniem kosztuje około pół miliona złotych. I tu muszę zadać pytanie, czy ten samochód jest według mnie tyle wart? Uważam, że nie. Brakuje mu „tego czegoś”. Może jest zbyt powtarzalny, może za dużo go na ulicach? Nie to żebym się czepiał, bo nie mam mu nic do zarzucenia. Jest naprawdę świetny, ale nie jest wart swojej ceny. Nawet z tym silnikiem. Natomiast biorąc pod uwagę, jak szybko będzie tracił cenę, to zadbane dwu – trzyletnie egzemplarze będą kosztowały właściwie.
            No i moja perełka – dziewiętnastoletnia Corvette. Silnik V8 (a jakże!), 5,7 litra, benzyna i (o dziwo) skrzynia manualna. Plastiki troszkę się miejscami nie schodzą, tylne zawieszenie jest na resorach piórowych (jak wóz drabiniasty), ale to wszystko jest nie ważne... Ważne jest to, że po kilku minutach jazdy z podniecenia trzęsą się ręce. Ja wiem, że wykonanie jest marne, spalanie duże, wygoda żadna, ale wystarczy zdjąć dach (to była targa), odpalić to V8 i ruszyć przed siebie. Wprawdzie to zapewne jeden z najtańszych supersamochodów na świecie, ale radość daje ogromną. To jak jazda gokartem (tylko większym.... sporo większym). Czysta radość. Chcesz zawrócić w miejscu? Proszę bardzo – kierownica w bok, trochę gazu i już! Funkcjonalność tego samochodu jest prawie zerowa, ale w końcu można go mieć oprócz (a nie zamiast) jakiegoś vana. Chyba tak powinna wyglądać motoryzacja tworzona dla radości z jazdy. Chciałbym kiedyś pojeździć Catherhamem 7. Przypuszczam, że zakochałbym się w nim, ale póki co liderem mojego prywatnego rankingu samochodów dających czystą radość zostaje ta właśnie amerykańska ślicznotka.

Radosław Małecki

Zapraszam także do czytania moich felietonów na: http://www.radekmalecki.blogspot.com/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz